Mama w pracy
Dzisiaj jest niedziela. W niedziele, tradycyjnie jemy wspólne, rodzinne śniadanie. Zazwyczaj są to gotowane jaja (pychotka) i jakieś kiełbaski, mama z tatą popijają do tego świeżo parzoną kawę. Dziś jest nieinaczej.
Wcinam TRZY(!) gotowane jaja (co na to poradzę, że jaja pochłaniam pod każdą postacią) oraz dwie paróweczki plus tościk z czekoladką.
Po śniadaniu i krótkim porannym relaksie jedziemy wszyscy na polska mszę do kościoła w Letchworth. Z racji, iż jest okres wiosenno-pierwszokomunijny, jakoś mniej ludzi jest dzisaj w kościele.
Niestety, po południu mama musi iść do pracy, więc ja na resztę dnia zostaję z tatą. Na szczęście jest świetna słoneczna pogoda, a to oznacza, że większość czasu spędzimy na świeżym powietrzu, superancko!
Wcinamy szybki lunch. Tato obiecuje, że jak ładnie zjem zupkę, to mnie zabierze na lody, zatem – ładnie jem zupkę, rzecz jasna !
Podczas gdy mama wybiera się do pracy, my z tatą przygotowujemy rower i przyczepkę dla mnie, planujemy, gdzie zrobić postój na obiecane lody, jeszcze kask, rękawiczki, butelka z piciem i jedziemy…
…przynajmniej 10min, bo potem “odcina mi prąd” i ucinam sobie drzemkę – lubię te rowerowe wyjazdy z tatą 😉

Obiecane lody
Około 15km później zajeżdżamy do lokalnego parku, gdzie jest kafetejka z lodami. Niestety, kolejka jest masakrycznie długa (w sumie nie ma co się dziwić, bo pogoda jest przednia) i tato decyduje się jechać dalej, poza tym, ja jeszcze sobie smacznie drzemię 😉
Zatrzymujemy się w dzielnicowym sklepiku i kupujemy lody w papierkach. Nic, te „prawdziwe” zjemy następnym razem, ale te, też są pyszne, a w grzejącym w plecki wiosennym słoneczku samkują jeszcze wyborniej. A, nie mówiłam Wam, że my z tatą jemy lody w tempie ekspresowym – 3 minuty i po sprawie! Pod tym względem, to zdecydowanie wdałam się w niego. 🙂

Na placu zabaw
Szybkie mycie rąk i buzi i lecimy dalej. Tato pyta, czy mam jeszczę ochotę na przystanek na placu zabaw, a że to też bardzo lubię, bez wahania rzucam stanowcze – “tak”, naśladując przy tym bujanie się na huśtawce. Zatem, kolejny przystanek – plac zabaw.

Huśtamy się, zjeżdżamy i bujamy na konikach, tzn. ja się bujam, tata tylko od czasu do czasu rozpędza huśtawkę i robi zdjęcia do rodzinnego albumu – frajdy jest co niemiara!
Zasłużony obiad, Peppa Pig i żużel
Robimy jeszcze jakieś 3-4 kilometry i dojeżdzamy do domu zamykając tym samym ponad 22-kilometrową pętlę – całkiem nieźle, nie?
Wsuwamy z tatą zasłużony obiadek – po dawce atrakcji i aktywnych zajęć na powietrzu obiad smakuje wyjątkowo, nawet zjadam dokładkę!

Dalsze popołudnie spędzamy już mniej aktywnie, oj tam, oj tam, jest przecież niedziela, poza tym zasłużyliśmy, hmm? Ja nadrabiam zaległości z Peppą Pig, a tata kibicuje swojej ulubionej drużynie żużlowej.
To było udane popołudnie… Lubię ta nasze damsko-męskie rowerowe wycieczki, ale…
…już tęsknię za mamą.
Ściskam Was Kochani,
Wasza Laurka w Chmurkach!