„Co cię nie zabije, to cię wzmocni!

Pewnie leniwie przeciągasz sie jeszcze w łóżku, co? W sumie nie ma się co dziwić – przecież mamy sobotni poranek!

Jednak u nas nie ma czasu na lenistwo – przed nami weekend z fizjoterapią u „cioci” Oli w Alex’s Place – Paediatric Physiotherapy Service (więcej tutaj KLIK).

Jest to dla nas nie lada wyprawa, bo cała trasa to w sumie blisko 400km, dlatego zazwyczaj jedziemy na dwa dni z noclegiem w hotelu – nie inaczej było tym razem.

Jednak warto! „Ciocia” Ola wyciska z nas siódme poty (dosłownie) i ciśnie nas niesamowicie (czas tam spędzony jest wykorzystany na maksa), ale jednocześnie jest otwarta na wszelkie pytania i słucha, co rodzice mówią.

DZIEŃ 1 (SOBOTA 30.11.2019)

Ostatnim razem dostaliśmy lekki ochrzan od Oli (rodzice dostali), że troszkę mało postępów zrobiłam i więcej się spodziewała po mnie…dlatego to tym razem troszkę się obawiali tej wizyty.

Jednak „ciocia” jest bardzo pozytywnie zaskoczona ilością słów/spostrzeżeń/pytań ze strony rodziców, bo, jak mówi, to świadczy o tym, że ćwiczyliśmy w domu (wierzcie mi – ćwiczyliśmy!!).

Podczas tej sesji rehabilitacyjnej „ciocia” dalej przygotowuje mnie do raczkowania, wprowadza nowe ćwiczenia, które (choć są fajne) średnio mi podchodzą i troszkę marudzę! Tutaj bardzo ważna uwaga: do tego weekendu nie raczkowałam samodzielnie; owszem przybieram pozycję czworaczą, ale po kilku ruchach rączkami do przodu nogi mi się rozjeżdżają i przechodzę do czołgania, a nie tego chcemy.

„Ciocia” jest bardzo zadowolona z mojej kontroli tułowia oraz siły moich rączek więc skuoiamy się zatem na nogach, które, jak wspomniałam, nie nadążają za rączkami!

„Ciocia” nie byłaby sobą jakby nie zaproponowała ćwiczeń metodą Vojty choć tato również bardzo chciał to skonsultować z Olą (o samej metodzie rehabilitacji metoda Vojty można poczytać więcej tutaj KLIK ). 

Zgodzę się, że metoda ta, potrafi być brutalna, ale jednocześnie niesamowicie skuteczna – potwierdzam to na własnej skórze. 

Tak więc jest płacz, nerwy i pot…, tato też się nieźle zgrzał i namęczył (to on ćwiczy ze mną Vojte w domu, a tu, pod okiem Oli mógł „potrenować”).

Tuż po naszej sesji fizjo pojawia się moja starsza koleżanka Inga (tutaj link do strony Ingi KLIK), które również rehabilituje się u „cioci” Oli.

Sobotni wieczór spędzamy wspólnie z rodzicami Ingi na kolacji i piwku (oraz mleku rzecz jasna) – jest tak fajowo, że idę spać grubo po 22giej!!

DZIEŃ 2 (NIEDZIELA 01.12.2019)

Po szybkim śniadanku i pakowaniu, meldujemy się punkt 10ta u Oli – nie ma lekko!

Kontynuujemy ćwiczenia z dnia wczorajszego i wiecie co, już widać postęp, serio! Nawet rodzice są w szoku. Nowe ćwiczenia/pozycje, które poznałam wczoraj i, podczas których płakałam i marudziłam dziś wykonuję spokojnie i bez płaczu!

A teraz „wisienka na torcie”: udaje mi się SAMODZIELNIE przeraczkować (tak, wiem dziwne słowo) kilka małych-wielkich kroków by ostatecznie „utonąć” w objęciach rozpromienionej mamy!!!

Tato jest w takim szoku, że prawie krzyczy niczym Neil Armstrong: „Dla człowieka to jeden mały krok, dla ludzkości skok ogromny”…Wierzcie mi, jest to dla nas MEGA osiągnięcie.  „Ciociu” – jesteś wielka!

Jednak, „ciocia” Ola ma trochę inne pojęcie „wisieńki na torcie” niż ja i na ostudzenie emocji proponuje…Vojtę, a co!  Tym razem jednak skupia się głównie na „torturowaniu” taty, na jego własne życzenie zresztą, bo on chce wszystko wiedzieć na tip-top!

Na zakończenie dostajemy „domowy plan treningowy” i wytyczne na następne tygodnie i udajemy się w drogę do domu.

O intensywności treningu w „siłowni/SPA” Oli może świadczyć fakt, że przesypiam w aucie prawie całą 3-godzinna drogę powrotną!!

Aby podsumować ten intensywny weekend posłużę się słowami starych górali: „NO PAIN, NO GAIN”!  Fakt, lekko nie ma, ale każda minuta spędzona na fizjoterapii z „ciocią” Olą jest bezcenna!!

Poniżej kilka fotek z intensywnego weekendu…z lekkim przymróżeniem oka – miłego oglądania!

Ściskam gorąco Wasza Laurka w Chmurkach!

Social Media