Tato powiedział z samego rana, że dziś będzie dobry dzień – prorok jakiś??
Dziś oficjalnie kończę 7 dni, czyli tydzień! Dokładnie o 21:58!
Jeszcze tydzień temu rodzice we dwójkę byli na mszy św, potem w pubie na obiedzie, nie spodziewając się, że za klika godzin pojwaię się w ich życiu odmieniając je zupełnie!
Niedziela dzień święty! Tata tradycyjnie rusza z samego rana na przejażdżkę ze swoją grupą rowerowych zapaleńców, a ja z mamą odsypiam nocne karmienie, zmiany pieluch i poporodowy szok. Obie jesteśmy jeszcze obolałe i potrzebujemy czasu, aby dojść do pełnej formy. Niby nie ma mnie już w brzuchu mamy, ale ona nadal wygląda jakby tam miała jakiegoś maluśkiego bobaska….
Dziś też jest moja pierwsza msza św. i oficjalna prezentacja przed wszystkimi parafianami. Mama wystraja mnie w piękną kieckę i, ku niezadowoleniu taty, mam też na głowię kokardę…mnie i mami się podoba! Są ‘ichy’ i „achy”, jaka to piękna jestem J, rodzice zbierają gratulacje od wszystkich, jest miło!
Popołudniem już we trójkę jemy obiad w lokalnym pubie. Mama chyba nie ma jeszcze siły na gotowanie (swoją drogą ma pełną zamrażarkę gotowych obiadów przygotowanych jeszcze przed moim urodzeniem, całkiem sprytnie, bo będzie mieć więcej czasu dla mnie!). Znowu jest bardzo gorąco, lata mnóstwo pszczół i os w powietrzu….moje pierwsze lato!
Muszę wam powiedzieć w sekrecie, że mama bardzo dużo dziś płakała…Tacie powiedziała, że to hormony, ale ja myślę, że to jeszcze trochę z mojego powodu…. Mama do końca myślała i wierzyła, że nie będę miała tej wady genetycznej…